W dniu dzisiejszym zmarł Andrzej Barański, czyli Hako.
Wielokrotnie się kłóciliśmy, zdecydowanie ze sobą się nie zgadzaliśmy. Ale był to ten typ człowieka, którego nie w sposób nie było szanować, cenić i lubić. Dziękuję za każdą kłótnię, za każdy końcowy wniosek, za każdą uwagę i każdy uśmiech. Będzie mi go brakować.
Strony
▼
poniedziałek, 23 września 2013
środa, 18 września 2013
Poleaxe a sprawa piechotna
Przeglądam zdjęcia z ostatniej imprezy w Bexbach i wśród piechoty widzę masę poleaxów*. Biegają sobie panowie w swoich bojowych ubrankach, saladkach, czasem napierśnikach z jakimiś młotkami czy toporkami na powiedzmy półtorametrowym kiju.
I tak mnie nagle olśniło, czy aby piechur powinien używać takiej broni?
Bo jak się przyjrzeć tym zachowanym egzemplarzom, to one takie dość rycerskie się wydają:
Traktaty szermiercze może i przedstawiają walkę w wamsach na tego typu broń, ale chyba jednak szkół szermierki nie tworzono dla pospolitego żołdactwa, a ustatkowanych mieszczan, na tyle bogatych, że nie brali się za ryzykowną i nie do końca dobrze płatną wojaczkę, a których było stać na nauczyciela i/lub podręcznik.
No to przeglądamy ikonografię. Poleci zestaw obowiązkowy. Z góry zaznaczam, że oczywiście mogłem coś pominąć. Przeglądając cokolwiek staram się znaleźć normę, nie pojedyncze przypadki. I stąd po obejrzeniu kilkudziesięciu przedstawień zbrojnych, w tym najpopularniejszych jak Hausbuch z zamku Wolfegg czy z Kronik Berneńskich Schillinga pozwalam sobie zasugerować, że piechota nie powinna używać poleaxów.
U Schillinga znalazłem chyba jeden przypadek użycia klasycznego, polexa o długości nie większej niż właściciel... z czego ten pan miał na sobie jakaś ekstra czapkę ze złotą spinką, piórami i miał obstawę kilku gości w pełnych zbrojach... hmm on po prostu był tam szefem :P
Reszta co prawda używa broni o podobnym żeleźcu, ale na kiju długości analogicznym jak klasyczne halabardy, czyli sięgającym powiedzmy te pół metra nad głowę.
W Hausbuchu jest trochę lepiej. Bo wśród "naddługich" poleaxów, znalazł się jeden klasyczny w rękach w miarę normalnie wyglądającego człowieka.
I ten krótki:
Z czego perspektywa w tym miejscu jest dziwna, ale ok niech będzie.
Z innych obrazków może coś od Hansa Hirtza.
I obraz Mistrza Pasji z Lyversberg z muzeum w Köln.
A na koniec taki włoski paskudek autorstwa Vittore Carpaccio.
Wynika z tego moim zdaniem, że raczej nie stosowano krótkich poleaxów w formacjach piechoty w 2 połowie XV wieku. Wydaje się to logiczne, gdyż jest to broń do otwierania puszek, a nie walki w szyku przeciwko nacierającej jeździe. Przewaga piechoty polega na zwartym szyku i długiej broni, którą trzymali puszki na koniach w odpowiedniej odległości.
Nie wykluczam użycia takiego rodzaju uzbrojenia, ale sądzę, że to coś raczej wyjątkowego. Droga i nie do końca praktyczna broń, to raczej mało opłacalny zakup dla człowieka, dla którego wojna to sposób zarobku, nie zawsze najmilszy.
*pozwolę sobie używać tego anglojęzycznego określenia dla wygody i jednoznaczności wypowiedzi. Mógłbym używać określenia młotek czy topór rycerski, ale mogłoby to utrudnić przekaz. Pod pojęciem rozumiem wszelką broń o żeleźcu złożonym, na drzewcu krótszym niż właściciel, najczęściej z dodatkową tarczką chroniącą dłoń.
sobota, 7 września 2013
czwartek, 5 września 2013
Wzorzyste tkaniny, czyli rekonstrukcja kołem się toczy.
Kila dni temu sympatyczna grupa zajmująca się XVII wiekiem wrzuciła na fejsbuka zdjęcie swoich członków z początku wieku. Śliczni szlachetni i szlacheccy panowie w kolorowych, wzorzystych szlafrokach.
Pamiętam jak przez lata na łamach frehy i dowolnych innych forów i w rozmowach prywatnych zwalczało się szycie ciuchów "z kanapy" czyli z zasłonek, obiciówek i innych wzorzystych paskudztw, mających z tkaninami historycznymi niewiele wspólnego. Marudzenia dały ostatecznie dobre rezultaty. XVII wiek dziś już nie wygląda jak salon meblowy.
I po latach, gdy od dawna nie widziałem pluszowoaksamitnych houppelande, robe z Ikei, a takie delie, kontusze i żupany są passé jak grom z jasnego nieba pojawia się nowa moda. Przenajjaśniejsi rekonstruktorzy późnego średniowiecza nagle zaczęli obszywać się w hinduskie wzorki.
I uj z tym, że wzory są XIX wieczne.
Szczyt współczesnego szyku. Drukowana przeszywka i kanapowa jopa.
niedziela, 1 września 2013
Datowanie glewii
Heja.
Ostatnio wśród fejsowych lajkersów mojego bloga, na jednej z udostępnionych fotek, zauważyłem glewię. Glewia jak glewia, w dawnych, mrocznych dosyć czasach też miałem taką. Wykonana przez znanego producenta z Lubelszczyzny jest dość popularnym, cholernie topornie wykonanym modelem.
Wyglądała tak:
Ostatnio wśród fejsowych lajkersów mojego bloga, na jednej z udostępnionych fotek, zauważyłem glewię. Glewia jak glewia, w dawnych, mrocznych dosyć czasach też miałem taką. Wykonana przez znanego producenta z Lubelszczyzny jest dość popularnym, cholernie topornie wykonanym modelem.
Wyglądała tak:
I po latach pozwalam sobie zjechać pomysł noszenia takiego modelu na imprezach XIV czy XV -wiecznych.
Skąd tak naprawdę pochodzi idea takiej glewii? Ano, pochodzi z XVI wieku. Kilka oryginałów o podobnej formie możemy znaleźć w różnych kolekcjach.
Na początek dwie glewie gwardii Maksymiliana II, znajdujące się w Higgins Armory Museum.
Dwie kolejne, również gwardyjskie, należały do dworu cesarza Rudolfa II oraz Marxa Sitticha, grafa z Salzburga.
A jeśli ktoś ma za dużo pieniążków, to podobne można kupić w domu aukcyjnym Bonhams
lub w Chriestie's
Więc podsumowując. Ładne glewie, tak popularne wśród naszych tyczkarzy są super, ale dla gwardii z II połowy XVI wieku, nie pod Grunwaldem.
Dobranoc