Rzadko mi się zdarza być publicznością na imprezie historycznej. Zwykle wszelkie festyny i inne podobne wydarzenia omijam łukiem, no chyba, że w celach towarzyskich*.
Tym razem było inaczej. Natrafiłem na informację o inscenizacji bitwy z czasów napoleońskich obok gdańskiej twierdzy Wisłoujście. A że akurat przebywam w pięknym Gdańsku, to poszedłem popatrzeć:)
Nie wytrzymałem całej imprezy, więc niestety nie powiem, czy panowie w ciuszkach jak ołowiane żołnierzyki wyglądali fajnie, czy mieli plastikowe guziki. Ani się na tym nie znam, ani przyznaję do obozu nie poszedłem.
A nie poszedłem bo mnie siem nie podobało. Plakaty obwieszczały, że w walce wezmą udział dwa okręty, 40 armat, ponad 100 ludzi. Ilu było ludzi albo armat nie wiem... ilość huku nie sugerowała takiej mocy artylerii, ale nie wiem, mogę się mylić.
Za to stateczki mnie delikatnie mówiąc zawiodły. Mam odrobinę zdrowego rozsądku i nie spodziewałem się pełnych rekonstrukcji galeonów. Spodziewałem się czegoś jak gdyński Dragon, który wygląda efektownie. I jeden był niezły. Jako drugi organizatorzy (Muzeum Historyczne Miasta Gdańsk) zaserwowało nam wycieczkowiec obity deskami. Chyba ten sam, które zwykle stoi przy Długim Pobrzeżu na Motławie. Co więcej, obok załogi na pokładzie latali jacyś turyści czy inni współcześni cywile. I to nie była obsługa stateczku, tylko jakieś podstarzałe paniusie z aparatami.
Druga sprawa to idioci w łódkach wokół. W pewnym momencie przepływ został zamknięty przez policję. I super. Z czego stado baranów na skuterach wodnych miało to gdzieś. Podobnie grupa dresów na niewielkim jachciku, co chwilę wyganiana przez motorówkę służb. I na koniec WOPR. Ci to się prawie między statki pchali, bo wylegujący się na owej motorówce grubasek chciał focię strzelić :/
Trzeci zgrzyt to narrator (historyk). Raz, że przynudzał. Dwa sztarsburgerował. Trzy jak się robi coś od czapy, to się nie zwraca na to uwagi publiczności! Muzyka mi się podobała. Jakieś tam Zimmerki chyba leciały i sporo innych raczej nieznanych kompozycji. Zgrabnie dobrane. A tu nagle narrator przeprasza, że ten walc to dopiero 3 lata po bitwie powstał, a tamten to w ogóle współczesny.
Stateczki zasuwały na śrubach. Ok, rozumiem postawienie żagli mogłoby być niebezpieczne. Ale cholera niech nie pływają do tyłu i niech narrator nie przeprasza, że to robią. Tak każdy to zauważył, a gdyby siedział cicho, może by przeszło bez echa. W sumie to przepraszał za coś co chwilę... za komin na horyzoncie, za brak kul w armatach (a petardy w wodzie i tak robiły efekty specjalne).
Sama inscenizacja trwała może 45minut. Trochę to było przydługie. Sporo strzelania, ale miałem wielką ochotę na porządne salwy, wystrzał z 50 muszkietów, z 20 armatek, a nie pyk przerwa pyk przerwa, pyk...Zawsze miałem inne mniemanie o ówczesnej taktyce.
Zawaliła organizacja. Szkoda, bo miejsce jest rewelacyjne, a bitwy napoleońskie epickie. Przez tłumy gawiedzi odechciało mi się iść zobaczyć obóz. A może to był mocny punkt?
Jeśli czyta to jakiś napoleończyk, może da radę polecić ciekawsze inscenizacje do zobaczenia sobie?
*tak, są jeszcze tacy, którzy chociaż udają, że cieszą się na mój widok...